Potrzeba matką “wynalazku”…

Zakup kuchni dla dzieci nigdy nie był moim planem. Powodów było/jest wiele: brak miejsca w domu, możliwość takiej zabawy wszędzie, gdzie idziemy, by spotkać się z innymi dziećmi, a przede wszytstkim fakt, że Janka i Filip odkąd tylko są w stanie, chętnie pomagają mi w realnych czynnościach kuchennych. Zaczynali od mieszania galaretki, zagniatania ciasta i wycinania ciasteczek, a teraz pomagają mi przygotować obiad. Choć ich do tego nie zmuszam, sami rwą się, by roztrzepać jajka, obrać brukselki, kartofle czy przygotować sałatkę (dla uspokojenia – noże używają pod moim nadzorem).

Kuchnia dla dzieci mimo to jest. Zrobiliśmy ją razem. Wyniknęło to z potrzeby – Janka dostała w prezencie  zestaw garnków i przyborów kuchennych. Trzeba było zrobić dla nich miejsce :)

Wykorzystaliśmy karton, plastikowy pojemnik po ciastkach na zlew, kuchenny ręcznik papierowy i rolki po nim, wodę, klej tradycyjny i na gorąco, farby i parę drobiazgów (np. zakrętki, druciki kreatywne). Bardzo dobrze się przy tym bawiliśmy. A efekt końcowy prezentuje się tak:k1 k2 k3 k4 k5 k6 k7

Kuchni tak niewielkich rozmiarów nie dostałabym chyba w żadnym sklepie. Poza tym wersja “zrób to sam” podoba nam się najlepiej. Tak jak podejrzewałam, dzieci bawiły się nią może dwa dni intensywnie, a teraz naprawdę sporadycznie. Wcale im się nie dziwię. Pamiętam, że będąc dzieckiem, sama wolałam obrać i pokroić jabłko, które później mogłam zjeść :)