Książki nie tylko do czytania globalnego

Kiedy Filip stwierdził: “Mamo, musisz mnie nauczyć czytać. Wtedy będę mógł sobie książki czytać sam.”, pomyślałam, że stoi przede mną nielada wzywanie. Nie myliłam się. W ogóle nie wiedziałam od czego zacząć. Cieszyłam się, że on sam wpadł na ten pomysł i to dało mi motywację do pracy, poszukiwań itp. Jak się okazało, zaczęliśmy dość późno… nie szkodzi. Zaczęłam go uczyć metodą sylabową. I choć samogłoski opanował w mig, z sylabami szło nam mozolnie. Byliśmy też niesystematyczni, bo Filip często nie miał ochoty na naukę nawet w formie gier i zabaw.

Postanowiłam dokładniej zgłębić temat nauki czytania i trafiłam na blog Pani Profesor Marii Trojanowicz-Kasprzak o czytaniu globalnym. I choć z nauki sylab nie zrezygnowaliśmy, to widzę, że mój syn chętniej uczy się całych wyrazów. Myślę, że to normalne, bo słowa nazywają znane mu rzeczy, a sylaby to mimo wszystko abstrakcja. Moja dwuletnia córka też lubi zabawy z wyrazami, choć równocześnie poznaje samogłoski.

Korzystając z pomysłu mamy Zosi stworzyłam dzieciom ich osobiste książki:

k1

Zawierają one zdjęcia dzieci poprzedzone jednym prostym opisującym je zdaniem. Oto kilka przykładów stron:
k6

k10

k4

k5

Imiona dzieci celowo użyłam w różnych formach – zdrobnienie, przezwisko. Książki są tak skonstruowane, by po opanowaniu materiału z pomocą zdjęć, móc pokazywać dzieciom samo zdanie do przeczytania; po przecztaniu pokazać zdjęcie dla weryfikacji.

k12

Książki sprawiły dzieciakom ogromną radość. Muszę przyznać, że młodsza latorośl częściej sięga po swoją (i tę brata też) i rzeczywiście stara się czytać. Janka sama proponuje mi poczytanie jej książki. Filip, widząc jak czytam z jego siostrą, też chce czytać swoją. Cieszę się, że dzieci mają kolejną pomoc dydaktyczną, którą polubiły.